W imieniu zmarłych.

    W wiosce wszystko było zawsze w najlepszym porządku poza jedną małą dziewczynką. Wieśniacy od zawsze chodzili po drewno do lasu, myśliwi również w nim polowali a dzieci chętnie się tam bawiły. Niestety od pewnego czasu w lesie coraz częściej pojawiały się niezbyt przyjemne stworzenia. Najgroźniejsze dla dzieci były gobliny. Te złośliwe istoty porywały je i jak opowiadali dorośli zabierały pod ziemię, aby karmić nimi swoje dzieci. Dla myśliwych największym strapieniem okazały się orki, które najwyraźniej miały w przepastnych czeluściach lasu swoją siedzibę. Wieśniacy nic nie mogli na to poradzić i nawet nie chcieli dopóki zagrożenie nie stało się na tyle duże iż zaczęli odczuwać niepokój nawet we własnych domach. Poza tym to na prawdę była zwykła wioska położona gdzieś na pograniczu gór.
    Przebiegał przez nią trakt łączący pobliskie krasnoludzkie kopalnie z głównym miastem handlowym. Teraz dobre czasy skończyły się. Już od wielu lat nikt nie widział na drodze tak częstych niegdyś karawan. Krasnoludowie też przestali schodzić w ten zakątek a wioska zaczęła podupadać. Teraz były w niej trzy chałupy i ledwie prosperująca karczma “Pod śpiącym kurem”. Najsłynniejszymi mieszkańcami została rodzina Honneyów. Trudnili się bartnictwem, a ich miód znany był na cały kraj. Ben i May nigdy nie zdradzili nikomu tajemnicy jego wytwarzania. Mówili tylko, że ich sekret ukryty jest w lesie. Niestety tak się nieszczęśliwie złożyło, że nie mieli dzieci. Młodszy brat Bena trudnił się myślistwem. Poślubił śliczną córkę kowala Ejlę. Ejla zawsze pomagała May w domu przy rozlewaniu miodu. W rok po ślubie na świat przyszła córka. Rosła szybko przynosząc swoim rodzicom dużo radości.
Wydawało się, że nic nie może zakłócić spokoju wioski. Na początku wiosny, kiedy śniegi właśnie opuściły już tę okolicę i zalegały jedynie w wysokich górach na zachodzie do wioski zajechał pierwszy od bardzo dawna powóz. Na koźle siedziała śmierć...
Otwierasz zaspane oczy i przez chwilę zastanawiasz się, czy rzeczywiście już czas wstać. To co nawiedziło cię we śnie wydaje się takie obce i nierealne.
                                        Dzień: 1
Tego ranka spadł pierwszy śnieg. Obudziłaś się jak co dzień ale czułaś, że coś nie jest tak jak powinno. Rozejrzałaś się szybko po małym pokoiku, który był jedynym pomieszczeniem twojego rodzinnego domu. Już wiesz co ci przeszkadzało. Panował głęboki mróz, który przenikał do szpiku kości i nie pozwalał zamknąć wciąż ciężkich oczu. Instynktownie skierowałaś wzrok w stronę paleniska... Dziwne wygasłe szczapy pokryte czarną sadzą świadczyły, że ktoś musiał zgasić ogień. To nie pasowało do twoich rodziców, którzy zawsze zostawiali ogień aby było ci dostatecznie ciepło. Twoimi codziennymi obowiązkami było posprzątanie w domu i przygotowywanie posiłków. Jednak tym razem stół obok kominka, na którym zawsze coś smacznego starałaś się upichcić był pusty. Czyżby mama zapomniała zostawić mięso i warzywa na zupę. To się jej nigdy nie zdarzało.
Ubranie na szczęście znajdujesz w zwykłym dla niego miejscu tj. W skrzyni na ubrania stojącej zaraz koło łóżka. Rozejrzawszy się nieco orientujesz się, że rodzice musieli gdzieś się spieszyć i to chyba nie z błahych powodów. Nie zostawili niestety po sobie żadnej wiadomości. W końcu po dłuższym przechadzaniu się z konta w kąt i założeniu na siebie ciepłych butów, białej lnianej sukienki i ciepłego futrzanego kubraka decydujesz się wyjść na dwór. Na pewno tam nie będzie zimniej jak w domu uśmiechasz się do siebie. Otwierasz szeroko drzwi nie zdając sobie zupełnie sprawy co może też cię czekać po drugiej stronie. Niestety widok po otwarciu drzwi wprawia cię, właściwie to nie bardzo wiesz jaki to stan. Czujesz jak nogi powoli miękną pod tobą zaś oczy pokrywają się szklistą warstwą łez. Ziąb mrozi ci policzki i zamraża łzy spływające po nich...
Widok jest straszny. Po całej wsi rozwłóczone są strzępy ciał biednych wieśniaków. Krew jest dosłownie wszędzie. Niektóre chałupy jeszcze się palą inne zaś zdążyły się spalić doszczętnie tak, że pozostały z nich tylko czarne, brudne zgliszcza. Wokół panuje cisza. Wybiegasz w panice na zewnątrz i szukasz znajomych kształtów lub czegoś co mogło być kiedyś twoimi rodzicami. W tedy dokładnie za twoimi plecami rozlega się nie artykułowany krzyk kobiety...
- Uciekaj maleńka, uciekaj.... - Odwracasz się i dostrzegasz kobietę. Mogła by być twoja matka, gdyby nie jakiś dziwny wygląd. Teraz dostrzegasz wystający ponad jej ramieniem drzewiec czarnej włóczni. To dlatego kobieta jest tak nienaturalnie pochylona...
- Uciekaj... - Szepcze ale tego właściwie nie słyszysz ale odczytujesz z twarzy matki...
Jakim cudem ja tego wszystkiego nie słyszałam? Jakim cudem nie spalili mojej chałupy? Jak to się w ogóle mogło stać? Nie wiem co robić. Ale zawsze rady matki były dobre... Mowie kocham cię mamo i uciekam tak szybko jak mogę. W las. Do kryjówek znanych tylko przez okoliczne dzieci. przeczekać. Przeczekać, a potem wrócić i zobaczyć co się da zrobić, komu się da jeszcze pomoc. Jak oni odejdą. Kimkolwiek by byli.
    Te i inne pytania wciąż pojawiają się w twojej głowie. Roztrzęsiona i zapłakana biegniesz przez coś co do tej pory wydawało się twoim całym światem a nawet jego domem. Teraz są to po prostu zgliszcza. Dobiegając do lasu po drugiej stronie wsi. Słyszysz w oddali szczek żelaza. Odwracasz się po raz ostatni. To co widzisz doprowadza cię do mdłości. Nad twoja matka, albo raczej nad jej zwłokami pochyla się jakaś pokraczna postać. Spomiędzy źle połączonych płyt pancerza i porwanej kolczugi prześwituje zielona skóra. Stoi tyłem więc nie widzisz twarzy ale wiesz na pewno, że to nie jest człowiek. Pochyla się nad ciałem podnosi zwłoki za włosy i sprawnym ruchem zakrzywionej szpady odcina głowę. Czujesz, ze jeśli czegoś nie zrobisz zemdlejesz. Już chcesz przestać patrzeć i ukryć się w lesie kiedy zdajesz sobie sprawę, ze głowa patrzy na ciebie otwartymi oczami ale to nie są oczy twojej matki tylko innej kobiety. Wtem ork, bo tylko tym mógł by być ten potwór odwraca się w twoim kierunku. Jego pokraczna gęba nawet nie ukrywa radości z okrutności wyczynów, których się dopuścił. Z szerokiej szczeki wystają wyraźnie dwa kły, do lewego oka aż do piersi biegnie struga brunatnej krwi...
    Sama nie wiesz dlaczego tak jest to wyraźne pomimo odległości. Ork potrząsa głowa w twoim kierunku dając ci do zrozumienia, ze tak będzie wyglądać i twój los. Wewnętrzny głos wyrywa się z ciebie i z piskiem wbiegasz w las. Drzewa przemykają obok ciebie jak filary pałacowej komnaty. Nie zatrzymujesz się już ani na chwile tylko biegniesz... Nogi niosą jak wiatr, włosy niesfornie przyklejają się do twarzy i nawet nie zauważasz wciąż zahaczanych ciernistych kolców jeżyn, przez które od czasu do czasu się przedzierasz. Wreszcie zdyszana zatrzymujesz się przy starym spróchniałym pniu rozłożystego dębu. Przypominasz sobie, ze jakieś 2m nad tobą jest duża dziupla wydrążona przez czas i korniki. Wspinasz się dzielnie konar po konarze i wpełzasz do środka. Kulisz się ze strachu i trzęsiesz z zimna ale czujesz się bezpiecznie. Nie wiesz jakim cudem ale wydaje się, że wejście do kryjówki jakimś niewytłumaczalnym sposobem zamknęło się i otacza cię nieskończona ciemność i cisza. Nie nie jest cicho słyszysz wyraźny choć odległy szloch... Nie to tylko echo twojego płaczu odbijające się w ciemności. Na zewnątrz słychać szczęk trącego się metalu o metal i brzęczenie kolczug. Ciężkie kroki... i cisza. Wreszcie zasypiasz, zmęczona i roztrzęsiona. Nie wiesz kiedy to się stało ponieważ sny wcale nie pozwalają ci zapomnieć. Wciąż przezywasz to samo. W końcu dociera do ciebie prawda. Już nie ma pewnie nikogo z twoich bliskich. Nie ma domu... A jednak to nie była twoja matka...