Czerwona wstążka.
Spacerując po lesie, wśród zarośli krzaków dzikiej róży znalazłem zaplątaną w nie czerwoną wstążkę. Pomyślałem w tedy, że musiały się tu wydarzyć jakieś niespotykane rzeczy. Jednak z początku nie zwróciłem na to aż takiej uwagi. Dopiero po fakcie zniknięcia jednej z córek karczmarza wróciłem do tamtego zdarzenia. Tym razem nic nie znalazłem jednak to miejsce inspirowało mnie i zarazem intrygowało. Cóż przecież może stać się dziewczynie w piękny pogodny poranek, kiedy na trawie jeszcze leży rosa a mgła dopiero co wstała ponad trawą. Kiedy pierwsze promienie słońca wpadają pomiędzy czarnymi konarami drzew i rozlśniewają tęczą kolorów. To właśnie mnie zastanawiało. Byłem również ciekaw do kogo mogła należeć owa czerwona wstążka.
Jako jedyny poszukiwacz przygód, chociaż na emeryturze, otrzymałem od karczmarza zlecenie zbadania sprawy zaginięcia jego najmłodszej córki Emilii. Oczywiście całą sprawą zajęli się również miejscowi stróże prawa i porządku, czyli po prostu banda gryzipiórków i miejscowych farmerów. Na początku sprawy zająłem się badaniem okoliczności zajścia. Wypytałem więc dokładnie karczmarza o czas i miejsce zniknięcia jego córki i o jakieś sugestie w tej sprawie. Usłyszałem więc całą historię począwszy od narodzin, aż do wywodów na temat urody i popularności wśród tutejszych amantów. Potem zaczęły się bardziej konkretne wypowiedzi na temat ubioru córki w tamtym dniu, i znów rozmarzenie w głosie ojca poniosło go w kierunku delikatnej duszy córeczki. Na koniec usłyszałem jeszcze tylko, że podejrzewa porwanie przez któregoś z uwodzicieli i miłośników spacerów po lesie o poranku. Tyle mi wystarczyło by dopełnić obrazu ubioru owej dziewki. Z kolejnym pytaniem zwróciłem się więc do biednej, zrozpaczonej, matki. Zapytałem czy w garderobie zaginionej niczego nie brakuje. Gdy usłyszałem, że chyba nie, spytałem wprost o posiadanie przez nią czerwonej wstążki i obecność jej w szafce. Takowa była ale gdzieś się zapodziała. Moje podejrzenia okazały się słuszne to nie amator uprowadził dziewczynę. Ta osoba na swoim koncie ma już i inne przewinienia, zawodowiec. Pocieszyło mnie to gdyż sprawa będzie trudniejsza niż się zdawała. Kolejnym miejscem do którego się udałem był posterunek straży. Poprosiłem naczelnika o sporządzenie listy nowo przybyłych do osady w ciągu ostatnich piętnastu lat. Otrzymałem odpowiedź, że to nie będzie proste gdyż spis prowadzony jest od dziesięciu lat, a wypytanie tutejszych trochę potrwa. Drugą moją prośbą było sprawdzenie przypadków zaginięć w tej okolicy. Ale z tą sprawą odesłano mnie do dziadka. Następnego dnia z samego rana udałem się więc do miejscowego bajarza i poprosiłem go aby przypomniał sobie wszystkie ucieczki, porwania, walki i potyczki tutejszych mieszkańców. Dziadek długo opowiadał o porachunkach wieśniaków i sporach rodzinnych. Dowiedziałem się od niego, że Kortinowie nie lubią się z Marlami i tego typu rzeczy. W końcu usłyszałem coś na co czekałem. Bajarz wspomniał o wizycie jakiegoś dystyngowanego jegomościa, który zatrzymał się w karczmie, a kiedy rano odjechał tego samego dnia zauważono zniknięcie miejscowej zielarki. O ile dobrze zrozumiałem wnuczki dziadka. Wszyscy myśleli, że po prostu uciekła z jejmościem. Spytałem się czy aby dokładniej nie pamięta ubioru swej wnuczki i czy może sobie przypomnieć konkretną datę. Daty niestety nie usłyszałem ale dotarło do mnie, że dziewczyna miała ze sobą czerwoną wstążkę. Wyjąłem wtedy z kieszeni, zawiniątko i pokazałem dziadkowi. Przyglądał się jej długo z każdej strony aż w końcu przytaknął a łza zakręciła mu się w oku. Teraz ja opowiedziałem mu moją historię jak trafiłem do tej WSI. Opowieść nieco naciągnąłem, żeby staruszka nie straszyć za bardzo i zwierzołaka z trzema szkieletami przerobiłem na stado dzików ale sens został ten sam. Dziadek kiwał głową i poprosił mnie o znalezienie zakopanej przy starym dębie książki i przyniesienie mu jej. Obiecałem, że jeszcze tego dnia dostarczę zgubę. Znów udałem się na posterunek i tym razem poprosiłem o jakąś orientacyjną mapę okolicy w promieniu trzech mil. Otrzymałem taką wraz z listą czterech zaginionych dziewcząt w okresie o którym mówiłem. Przyjrzałem się mapie i pierwsze co mnie zaciekawiło to trzy kurhany oddalone o jakieś półtorej mili na południe od WSI. Równie interesująca zdała mi się jaskinia położona w samotnym szczycie w środku lasu. Ostatni punkt, który zwrócił moją uwagę to położone na wschód ruiny. Wpierw udałem się po ukrytą przez dziadka książkę. Bez przeszkód odnalazłem drzewo, jedyny dąb w okolicy, i oddałem zgubę w ręce właściciela. Długo na nią patrzył, po czym nakazał mi się oddalić a sam zaszył się w domu. Teraz postanowiłem zbadać kurhany a następnego dnia jaskinię i ruiny. Przed ekspedycją wstąpiłem do domu i zajrzałem do piwnicy gdzie stała potężna skrzynia. Otworzyłem ją i sięgnąłem po zawartość. Na jej dnie leżała błyszcząca kolczuga, zrobiona z mithrilowych łusek, dar od jednego z krasnoludzkich kowali za dzielny udział w tropieniu i zgładzeniu, zasiedlających dolne korytarze kopalni, reptilionów. Włożyłem pancerz a na wierzch zarzuciłem starą, znoszoną skórzaną kurtkę. Pod kolczugą leżał, schowany w pięknie zdobionej pochwie, nabijanej szlachetnymi kamieniami, miecz. Rzuciłem okiem na wyżłobione na ostrzu znaki i przypiąłem oręż do pasa. Tak uzbrojony udałem się w kierunku kurhanów. Poczułem się jak za starych dobrych czasów kiedy to w tych rzeczach, z plecakiem na plecach wędrowałem po całym Imperium. Czasem, jak sprzyjało szczęście, zabierałem się wraz z kupiecką karawaną czy płynąłem z flisakami a czasem nawet udawało mi się zdobyć konia. Z głową pełną wspomnień dotarłem do pierwszego z kurhanów. Był niczym nie wyróżniającym się, porośniętym trawą, pagórkiem. Wdrapałem się na szczyt i zauważyłem ogromny dół prowadzący do środka. Stanąłem nad nim zastanawiając się chwilę kto może potrzebować w tej okolicy zwłok. Ale wizja jakiegoś nawiedzonego nekromanty nie pasowała mi do porywacza dziewcząt z czerwonymi wstążkami. Zszedłem więc na dół i udałem się na kolejny kurhan. Sytuacja wyglądała podobnie. Ze szczytu w czeluść pagórka zagłębiała się poszarpana wyrwa. Pomyślałem sobie o jakimś skarbie ale kurhany wyglądały dość staro a poza tym były na mapie więc nie stanowiło żadnego problemu zbadać je już jakiś czas temu. Dziury wyglądały na mniej więcej świeże, zrobione jakieś rok, dwa lata temu. Stwierdziłem, że spacer na trzeci grzbiet jest bez celowy i nic nowego się nie dowiem. Wróciłem więc do wioski. Popatrzyłem na mapę i skreśliłem kurhany. Teraz przyszła kolej na jaskinię. Obudziłem się dość późno. Zaszedłem do dziadka, ale drzwi były zaryglowane i pomimo dochodzących z wnętrza odgłosów nie miałem ochoty się długo dobijać, więc dałem sobie spokój. Pomaszerowałem do jaskini. Tym razem wziąłem ze sobą jeszcze linę i pochodnię. Kiedy przybyłem na miejsce niczego specjalnego nie zauważyłem. Wszedłem do środka, zagłębiałem się coraz bardziej w czeluście pieczary. Płomień pochodni chybotał się co mogło świadczyć o drugim wyjściu. W końcu doszedłem do większej komnaty. Na jej środku ułożono z kamieni pentagram, służący do odprawiania czarów. Odkryłem więc tajemnicę kurhanów. Gdy tak rozmyślałem nad szalonym wyczynem jakiegoś niezrównoważonego nekromanty przeciwnego końca komnaty doleciało mnie ciche warczenie i piski w świetle pochodni zobaczyłem lokatorów tego zaułku. Ponad mną zwieszały się nieruchome cienie nietoperzy. Pod ścianą na wymoszczonym legowisku wesoło bawiły się cztery wilczki. Jeden z nich zauważył moją obecność i podbiegł do mnie. Uczepił się moich spodni i warczał z zaciekłością walcząc z nogawką. Szarpnąłem nogę i wyrwałem spodnie z jago zębów. Wiedziałem, że starsze wilki są gdzieś w pobliżu. Zacząłem biec w kierunku wyjścia, kiedy usłyszałem wycie. Zawróciłem i znów wbiegłem do komnaty. Jeśli wilki zaszły również od drugiego wejścia będzie ze mną krucho, pomyślałem. Nie miałem wyjścia ruszyłem drugim korytarzem. Wkrótce zobaczyłem światło, wybiegłem z jaskini. Teraz dopiero zobaczyłem, że jeden z wilczków wybiegł za mną. Chciałem go przestraszyć gdy za moimi plecami usłyszałem warczenie. Było ono dużo głośniejsze od głosu małego. Odwróciłem się i ujrzałem trzy wilki. Nastroszona sierść błyskała srebrzystym blaskiem odbijającego się od niej słońca, ich czerwone oczy patrzyły na mnie. Po plecach przebiegł mnie dreszcz. Powoli wyjąłem miecz. Uświadomiłem sobie jednak, że przecież w drugim ręku trzymam groźniejszą od niego broń. Przyłożyłem pochodnie do suchego mchu. W górę buchnął płomień wilki ze skowytem uciekły w las a ja jak najprędzej chciałem się znaleźć w wiosce. Biegłem więc przez las potykając się o korzenie i przewracając od czasu do czasu. Gdy byłem już bezpieczny i stałem na placu przed własnym domem poczułem nagle, że coś szarpie mnie za nogawkę. Odwróciłem się i zobaczyłem bawiącego się wilczka. Chciałem go odpędzić ale on nie rezygnował. Wszedłem do domu i zamknąłem przed nim drzwi. Dziś nie miałem już ochoty na nic. Wyprawę do zamku przełożyłem na następny dzień. Rozebrałem się i ułożyłem do snu. Nie mogłem jednak zasnąć, wciąż przypominał mi się porzucony przed wejściem wilczek. Koło północy wstałem i podszedłem do drzwi, otworzyłem je i ze zdziwieniem stwierdziłem, że ten mały natręt wciąż tam jest. Zwinięty w kulkę leżał przed wejściem, a kiedy usłyszał jak je otwieram podniósł łeb i spojrzał na mnie swoimi czarnymi ślepkami, w których drgało światło świecy. Pogłaskałem go. Wstał, przeciągnął się, ziewnął i jakby nigdy nic przemaszerował obok mnie i wszedł do domu. Ruszyłem za nim i skierowałem się wprost do sypialni. Kiedy tam dotarłem zobaczyłem jak włochacz wygodnie ułożył się u stóp mego łóżka. Nie zważając już więcej na zwierzaka wpełzłem pod ciepłą kołdrę i pogrążyłem się w błogim śnie. Zaraz po wschodzie słońca poczułem na swym pogniecionym od poduszki policzku czyjś mokry język, a woń oddechu prześlizgującego się po mojej twarzy wskazywała raczej na jakieś zwierze niż piękną blondynkę. Otworzyłem oczy i rzeczywiście na mojej pościeli, na wprost mnie stał i wpatrywał się zawadiacko we mnie zabłąkany wilczek. Spędziłem go ręką z łóżka i przeciągnąłem się. Wstawałem bardzo powoli, gdyż nie specjalnie chciało mi się gdzieś wybierać, więc żeby się docucić wylałem na siebie kubeł zimnej wody, który zadziałał błyskawicznie. Sięgnąłem po spodnie i koszule. Zarzuciłem z brzękiem kolczugę, w której odbijały się złote promienie słońca. Włożyłem kurtkę i przypiąłem do pasa miecz. No - pomyślałem w końcu- czas wybrać się do tego zamku, który zostawiłem sobie na deser. - Poczłapałem więc jeszcze do piwnicy i wygrzebałem z jakiegoś kąta hełm i trochę liny. Otworzyłem drzwi mieszkania i wyszedłem na dwór. Moją twarz owiał ciepły podmuch wiosennego wiatru oczy mi łzawiły od nadmiaru światła i prawie nic nie widziałem oślepiony słońcem. Nagle z mojej lewej strony dobiegł mnie głos dziadka: - Dobrze, że już wstałeś. To odpowiednia pora aby urządzić polowanie, nie prawdaż? - Zapytał a ja nie mogłem nic odpowiedzieć. Po prostu mnie zamurowało. - Widzę, że mamy jeszcze jednego towarzysza. To dobrze im nas więcej tym lepiej. A skoro jesteśmy już gotowi proponował bym ruszać, bo im prędzej tam pójdziemy, tym szybciej wrócimy. - Gdy skończył odwrócił się i powoli ruszył w kierunku ruin, a ja milcząc poszedłem za nim. Postać dziadka wydała mi się dziwnie zmieniona, jego głos był mocniejszy i jakby młodszy a rysy twarzy wyłagodniały. Miał na sobie długi płaszcz a na głowie kapelusz z szerokim rondem, na nogach zaś wysokie buty. Wspierał się na dziwnej lasce zdobionej ornamentem podobnym do tego, który miałem na mieczu. Las wokół nas był mroczny i im dalej się w niego zagłębialiśmy tym gęstszy i bardziej niedostępny. Szybko jednak udało nam się trafić na zwierzęcą ścieżkę prowadzącą wprost do resztek traktu biegnącego do głównej bramy zamku. Ruiny nie zachęcały raczej do zwiedzania. Całość obrosła bluszczem i dziko krzewem, wieże zamku zrujnowane przypominały raczej trój palczastą dłoń. Brama pęknięta na dwie części zwalona na ziemię wprowadzała nas na pusty wybrukowany dziedziniec, na którego środku stała zniszczona i od lat nieczynna fontanna. Na wprost bramy, za fontanną, znajdowało się wejście do zamku. Przedstawiało się równie posępnie jak reszta ruin. Kiedy weszliśmy na dziedziniec wilczek przywarł dziwnie do mojej nogi i rozglądał się wypatrując niebezpieczeństwa. Zwierzęta mają jakiś szósty zmysł gdyż zawsze wyczuwają niebezpieczeństwo. Ludzie wraz z darem rozumienia stracili najwyraźniej tę przydatną umiejętność. Tuż przed wejściem do środka dziadek zatrzymał się i zwrócił w moim kierunku. Przyjrzał mi się dokładnie po czym spojrzał na wilczka. Wymamrotał pod nosem kilka niezrozumiałych słów i przykucnął aby pogłaskać malca. Kiedy już to uczynił zerknął na mnie. Stałem na przeciw niego z rozdziawioną na oścież gębą i z wybałuszonymi oczami, a wszystko dla tego, że w miejscu gdzie przed chwilą stał szczeniak teraz prężył się i warczał dorosły, nadzwyczaj wyrośnięty wilk. Dziadek odwrócił się ku drzwiom i ruszył naprzód. Weszliśmy do środka. W holu, w którym się znaleźliśmy zalegały ciemności i wilgoć. Miałem dziwne wrażenie, że już kiedyś tutaj byłem. Dziadek szedł przodem “wilczek” biegał pomiędzy nami. Szliśmy korytarzem, aż dotarliśmy do przestronnej komnaty. W przeciwieństwie do reszty zamku ta jego część wyglądała na nietkniętą. Na środku sali stał długi stół przybrany kwiatami i suto zastawiony przeróżnym jadłem. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające dwoje ludzi i prawdopodobnie zamek, przed tym jak stał się ruiną. Po przeciwległej stronie sali, na końcu stołu siedziała młoda, wyglądająca najwyżej na 25 lat, kobieta. Była ubrana w długą suknię, która miękko opadała na podłogę i pokrywała swą jedwabistą czernią jej powierzchnię. Szyję osłaniała czerwona wstążka. Na nasz widok kuszące czerwienią usta dziewczyny rozchyliły się delikatnie, a kiedy stanęliśmy w progu serdeczny uśmiech rozpromienił jej twarz. Piękne niebiesko-zielone oczy błyszczały w lekkim mroku rozproszonym migotliwym światłem świec. Długie czarne włosy spływały jej na ramiona i zasłaniały wydatny, niemal nieosłonięty biust. Weszliśmy dalej, dziadek wyszeptał kilka słów pod nosem. Kobieta nie wstając z miejsca przywitała nas skinieniem głowy i gestem ręki zaprosiła do stołu. Zająłem miejsce na przeciw niej a dziadek stanął za mną. Wilk usiadł obok mojej nogi i cichutko powarkiwał. W tej chwili do komnaty weszło dwóch przygarbionych mężczyzn. Nieśli puchary i dzbany z winem. Postawili je przede mną i nalali czerwony płyn do pucharów. W tedy po raz pierwszy usłyszałem jej głos. Był miękki, delikatny i jedwabisty jak jej suknia. Brzmiał dla mnie jak najpiękniejsza muzyka. - Wypijmy za nasze spotkanie, tak dawno nie miałam gości. Pijmy więc do dna. - Wypowiedziawszy te słowa przechyliła swój puchar i subtelnie wysączyła zawartość. Podniosłem puchar do ust. Gdy to uczyniłem w uchu usłyszałem szeleszczący głos dziadka: "Nie pij tego to ludzka krew." Spojrzałem na dno kielicha jednak ujrzałem tam zwykłe wino. Poszedłem w jej ślady i wychyliłem do dna. Wino było słodkie, delikatnie oblepiało język i rozgrzewało podniebienie. Dziadek się wzdrygnął. Bardziej to poczułem niż zauważyłem jednak byłem tego pewien. W mojej głowie zakiełkowała niespokojna myśl. Coś tu było nie tak, przecież cały zamek wyglądał na zniszczony, skąd się więc wzięła ta nietknięta komnata. I ta wstążka. Coś tu nie grało. Zerwałem się z miejsca. Wilk zawył. Teraz dopiero zobaczyłem, resztki krwi w moim kielichu. Ciarki przeszły mi po karku. Słudzy dziewczyny wyjęli miecze i ruszyli w naszym kierunku. Usłyszałem za plecami nieprzyjemny syk i płonąca kula pomknęła w kierunku pierwszego z napastników. Impet odrzucił go i pchnął na ścianę. Ten pomimo otwarcie złamanej ręki wstał i szedł na nas. Ich ruchy były jakieś sztywne, nienaturalne. Uchyliłem się przed ciosem drugiego z napastników, wyprowadziłem pchnięcie. Ugodziłem w samo serce, ale jego już tam nie było a ożywieniec nabijał się coraz głębiej na mój miecz. Wyszarpnąłem go z zastygłego mięsa i ciąłem przeciwnika z prawej ten odparował mój cios i przeszedł do ataku. Nasze miecze spięły się jeszcze kilka razy. W tym czasie Mag, którym okazał się dziadek uniósł wysoko różdżkę, wyszeptał kilka słów i skierował iskrzącą głownię laski w kierunku zombi. Nagły podmuch wiatru wdarł się do sali. Ożywieniec został przybity do ściany a jego ciało wiatr rozrywał na coraz mniejsze kawałki. Kiedy pozostał tylko sam szkielet czarodziej wystrzelił w jego kierunku świetlisty promień. Zdruzgotane kości rozsypały się po podłodze. Chwilę potem dziadek osunął się na ziemię. Ja musiałem się zmagać z walczącym ze mną ożywieńcem i jego panią. Rzuciłem okiem co też ona właściwie robi. Siedziała wciąż przy stole, jednak była nieruchoma a z jej słodkiej twarzy zniknął uśmiech i zamieszkało tam skupienie. Chwila mojej nieuwagi pozwoliła przeciwnikowi przygwoździć mnie do ściany. Udało mi się cudem uniknąć uderzenia miecza, który ze zgrzytem zarył w mur tuż obok mojej głowy. Odciąłem nie odciągniętą rękę a ta niczym klocek drewna spadła na podłogę. Nie było w niej nawet kropli krwi. Wyprowadziłem cios z dołu i zagłębiłem ostrze w miednicę i podbrzusze bezdusznego potwora. Ten tylko odsunął się po czym znów ruszył na mnie z wystawioną ręką. Zamachnąłem się kolejny raz i druga ręka znalazła się na ziemi. Zdeterminowany przeciwnik rozchylił usta odsłaniając gnijące pieńki zębów. Miałem dość, kolejny cios sięgnął jego karku. Głowa odskoczyła od tułowia i potoczyła się po ziemi. Zwłoki opadły bezwładnie na podłogę wylewając z siebie czarną, przegniłą zawartość. W pomieszczeniu rozniósł się zapach zgnilizny. Spojrzałem w stronę wampirzycy. Właśnie wstawała. Podbiegłem do niej i zagrodziłem drogę grożąc mieczem. Ujrzałem przebiegający przez jej twarz drwiący uśmieszek. Poczułem jak jej wiotkie ciało powoli nabija się na klingę miecza. Purpurowa krew popłynęła ku rękojeści i zalała mi dłonie. Była ciepła, bardzo przyjemna, przypominała nagrzany jedwab. Dziewczyna podeszła do mnie i pocałowała delikatnie w usta, poczym osunęła się na podłogę. Stałem nad nią z opuszczonym mieczem i zakrwawionymi dłońmi. Poczułem delikatne swędzenie dolnej wargi i drażniącą kroplę spływającą po szyi. Wytarłem rękę o spodnie i dotknąłem twarzy. Po brodzie ciekła mi smużka krwi z rozciętej wargi. W ostatnim przypływie świadomości zaszedłem do sąsiedniego pomieszczenia. Znalazłem tam cztery kobiece szkielety... Osunąłem się na zimną podłogę. Ocknąłem się dopiero następnej nocy i wraz z dziadkiem wróciłem do wioski. Nad ranem opowiedziałem o wszystkim straży i przespałem resztę dnia. Wieczorem udałem się do domku maga. Po długiej rozmowie przyznał, że wampirzyca, którą zabiłem była kiedyś jego wnuczką a teraz stała się po części moją matką...Koniec.